Jak mogliście zauważyć, we wrześniu jest mnie tu bardzo mało. Przyczyną tego jest m.in stan mojego zdrowia. Tak jak wspomniałam we wpisie o tym jak wyprzedziłam nowotwór, mam anemię i leczę zmianę na twarzy. Z tego też powodu miałam niedawno wizytę w szpitalu. Nie będę tutaj pisać, że siedziałam w poczekalni 4 godziny bo do tego podchodzę już z dystansem, ale o fakcie dobierania lekarstw przez lekarzy.
Będzie już prawie rok odkąd łykam różnego typu antybiotyki dermatologiczne i smaruję się rożnymi leczniczymi mazidłami. Przyznam – jestem w szoku, że po takim maratonie ostatnie próby wątrobowe wyszły mi znakomicie. Przez ten czas miałam chyba z 6 różnych antybiotyków doustnych a smarowideł chyba nie zliczę. Ale jak trzeba to trzeba. Poruszę jednak temat mojej ostatniej wizyty bo to ona mnie w szczególny sposób raziła po oczach. Dostałam antybiotyk którego nazwa widniała na fartuszku Pani doktor. Na długopisie, którym po karteczce opatrzonej logiem produktu wypisała mi dawkowanie leku. Hmmm i jak tu podejść do tego z dystansem i nie zauważyć jakiegokolwiek powiązania? Podirytowana wyszłam z gabinetu, czy mógłby być to zbieg okoliczności, że akurat ten lek z gabinetowych reklam ma trafić do mojego organizmu? Czy Pani doktor sama od siebie polecając mi aptekę, w której kupie najtaniej lek dba o moje zdrowie i portfel czy swoje układy? Jestem z daleka od osądzania ludzi jednak po takim długim leczeniu już sama nie wiem co we mnie wkładają i czemu to tak długo trwa.
Dla ciekawych
Najlepiej by było gdyby pobrali mi ze zmiany “coś” do badań, ale podobno nic w tej zmianie do pobrania nie ma. Jeśli nie przejdzie mi do listopada mają mnie ciąć żywcem i coś z tego wytargać. Będzie ciekawie….
Jak wygląda zmiana na mojej twarzy?
I teraz pewnie wszyscy, którzy mnie zobaczą będą się w nią wpatrywać 🙂 Jest to zgrubienie, taka górka pod kącikiem ust, która nie boli ani nie kitka 🙂 Przez rok czasu przyzwyczaiłam się do życia z nią, ale nie ukrywajmy – jest to defekt.